Bo film był do kitu
Lubię chodzić do kina. Ale do kina, nie do multipleksów. W kinie klasy retro odpowiada mi komfort oglądania. Zazwyczaj chodzę na poranny seans. W ten sposób mam dużo większą szansę na uniknięcie popcornożerców, którzy chrupanie zagłuszają siorbaniem popsi. W ten weekend wybrałam się na ekranizację książki „Dziewczyna z pociągu”. Powieść przeczytałam i byłam ciekawa jak została przełożona na język filmu. To był błąd. Nudny jak cholera. Gdzieś tam zmieszczono fabułę, ale zapomniano o całej reszcie. Obsada może nie była imponująca, ale do najgorszych się nie zaliczają… jednak aktorzy zagrali niewiarygodnie. Z ich gry mogłam wyczytać jedynie „to tylko kasa”. Miał być gdzieś tam dreszczyk. Co prawda wiedziałam jak się skończy cała heca, ale kino rządzi się innymi prawami i nie zawsze to co stoi drukiem pojawi się na wielkim ekranie. Moje towarzystwo w pewnym momencie zaczęło pochrapywać… a ja zazdrościłam tym, którzy przynieśli popcorn. Mieli jakieś zajęcie. Tate Taylor (inny film „Słu...