Kiedy zaskoczy nas brak prądu, a kawy się chce
Nie lubię funkcjonować jak zombie, więc rano potrzebuję kopa. Kawy. KAWY! Rano, po otwarciu oczu patrzę na zegarek. Do mojego mózgu dociera informacja. Mózg przetwarza... i wiem, że trzeba wstać. Ale nie dzisiaj. Mój zegarek był czarny, niczym noc. Dotarło do mnie, że nie dostaje bodźca z kontaktu, a więc brak prądu. No pięknie! A jak przygotować poranną kawę? Przecież ekspres też potrzebuje prądu. Leżę. Mrugam. Wtem! Kiedyś tam w dalekiej przeszłości, kawiarka. Nie zwlekając zaparzyłam sobie mroczny (hahaha! HAHAHA!) aromatyczny napój, którego aromat wypełnił kuchnię. Z filiżanką w ręku, zasiadłam wygodnie w fotelu. Zapuściłam muzyczkę i czekałam, kto z leniwych sąsiadów przestanie utyskiwać na podwórku, że nie ma światła, tylko zrobi to co należy. Mnie się nie spieszyło, delektowałam się kawą. Kiedy w końcu dała oczekiwanego kopa, zadzwoniłam gdzie należy i stała się światłość. Utyskiwanie sąsiadów też umilkło.